Moc modlitwy różańcowej!

    Kilka miesięcy temu przyjęliśmy sakrament małżeństwa. Aby dojść do tego momentu, każde z nas musiało podjąć swoją drogę współpracy z łaską Bożą. W naszym przypadku bardzo pomogła nam Matka Boża. 
    Poznaliśmy się na rekolekcjach z ks. Johnem Bashoborą w 2016 r. w Toruniu. Byłam już kilka lat we wspólnocie, zaczęłam pracę w naszym nowo założonym przedszkolu i powoli odnajdywałam swoje miejsce w życiu. Kwestia powołania była dla mnie dość trudna i przeszłam sporo walk w tym kontekście. Pomimo wielu potwierdzeń co do drogi małżeńskiej, nadal moje serce ogarniały wątpliwości. Dzień przed rozpoczęciem rekolekcji mieliśmy okazję spotkać się z ks. Johnem w gronie wspólnoty. Ojciec zapytał się wtedy, czy są tu osoby, które jeszcze nie wypełniają powołania i pomodlił się, by w naszej wspólnocie było wiele nowych małżeństw. Ucieszyłam się i z radością przyjęłam tę łaskę, mówiąc w sercu: „Przyjmuję tę obietnicę”. W domu, gdy się modliłam, ogarnęła mnie jakaś pewność i zaczęłam prosić Boga o to, by moje powołanie już się wypełniało, bym już spotkałam właściwego mężczyznę. Usłyszałam wtedy w sercu: „A co, jeśli nie jesteście gotowi?”. Odpowiedziałam, że to nieważne, najważniejsze, żebyśmy już razem mogli być. 
Następnego dnia na rekolekcjach poznałam Łukasza. Zwracał moją uwagę, jednak chciałam skupić się na treściach rekolekcji, więc nie odpowiadałam na jego próby nawiązania kontaktu. Później Łukasz trafił na spotkania wspólnoty. Okazało się, że mieszkamy na tym samym osiedlu, także ze spotkań zaczęliśmy wracać razem. Był czas na rozmowy i żarty. Po pewnym czasie jednak stwierdziłam, że nie jesteśmy gotowi dalej budować naszej relacji. Przestaliśmy się spotykać i rozmawiać. 
    Łukasz był krótko po nawróceniu. Kilka miesięcy wcześniej zmarła jego babcia, która całe życie modliła się na różańcu i każdego wieczora odmawiała Apel Jasnogórski. Codziennie prosiła o łaskę nawrócenia dla Łukasza. Powtarzała również, że jak trafi do wspólnoty, to znajdzie tam dobrą żonę. Nie musi ona gotować, bo to akurat on sam potrafi. okazało się, że jedno i drugie sprawdziło się.
    W tym czasie pojechałam na III tydzień rekolekcji ignacjańskich. Podczas jednej z medytacji stałam pod Krzyżem, a Pan Jezus, wskazując na Maryję, powiedział: „Oto Matka Twoja”. Zrozumiałam wtedy, że to jest Jego najważniejszy testament, Jego największy skarb, który miał na ziemi. Tylko Maryja rozumiała Jezusa i Jego misję. Tylko Ona potrafiła wesprzeć Go w dziele odkupienia i tylko Ona umiała wytrwać przy Nim do końca. A teraz Jezus dawał mi swoją Matkę, najbliższą sobie osobę. Niezwykłe, jak na Krzyżu wyzbywa się wszystkiego. Jest to intymny dar, przez który poczułam się Jezusowi bardzo bliska. Odczytałam to jako zaproszenie, by  Maryję przyjąć do siebie.
Jedną z pierwszych rzeczy, które powierzyłam Matce Bożej, było właśnie moje powołanie. Podjęłam się dwóch nowenn pompejańskich. Zapisałam się do róży różańcowej, w której modliliśmy się o dobrego współmałżonka. Razem z kilkoma osobami zamawialiśmy nowenny mszy świętych w intencji wypełnienia powołania. Zamawiałam też msze w tej intencji w różnych sanktuariach maryjnych. Odprawione też zostały również 30 mszy w intencji wynagradzającej Niepokalanemu Sercu Maryi za grzechy mojej rodziny. Pierwsza nowenna pompejańska po raz kolejny utwierdziła mnie w wyborze drogi małżeńskiej, natomiast w trakcie drugiej nowenny zaczęło coś się zmieniać w naszej relacji z Łukaszem. Dowiedziałam się, że on nie zrezygnował z niej i nadal na mnie czeka. Stwierdziłam, że muszę koniecznie mu to wyjaśnić, żeby  definitywnie rozwiać jego nadzieje. 
Moja nowenna pompejańska kończyła się dokładnie 27 czerwca – w uroczystość Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Spotkaliśmy się dokładnie następnego dnia, jednak to spotkanie było zupełnie inne niż wszystkie poprzednie. Rozmawialiśmy i spacerowaliśmy po całym mieście. Opowiadaliśmy sobie wiele historii z naszego życia i czuliśmy się jak starzy przyjaciele, którzy dawno się nie widzieli. Wyjaśniliśmy sobie wszystkie sprawy. Na koniec modliliśmy się za naszą relację i o potrzebną łaskę do tego, by podjąć dobre decyzje. Od tamtej pory byliśmy ze sobą w stałym kontakcie. Natomiast nadal miałam problem z podjęciem decyzji, czy chcę wejść w głębszą relację. I choć żywiłam wobec Łukasza pewne uczucia, to bardzo się powstrzymywałam, bo przede wszystkim chciałam wypełnić wolę Bożą. 
    Natomiast Łukasz w tym okresie, gdy się nie spotykaliśmy, wziął udział w rekolekcjach ignacjańskich, na których doświadczył miłości Boga. Coraz więcej angażował się w posługę we wspólnocie. Podjął się również nowenny pompejańskiej w intencji dobrego rozwiązania dla naszej sytuacji. W maju, gdy był na adoracji Najświętszego Sakramentu, miał myśl, by pójść na pielgrzymkę na Jasną Górę i zawierzyć wszystko Maryi. Wchodząc na Jasną Górę, zrozumiał, że Maryja jest naprawdę dobrą, wyrozumiałą Matką i że nie ma sytuacji, która by za Jej wstawiennictwem nie uległa zmianie. 
    Pewnego dnia, w czasie, gdy Łukasz przebywał na swoich kolejnych rekolekcjach ignacjańskich, czytałam książkę o św. o. Pio. Poruszona tą lekturą poprosiłam tego szczególnego orędownika o pomoc w podjęciu decyzji co do naszej relacji. Byłam do tego bardzo precyzyjna i wręcz zażądałam, abym  to potwierdzenie otrzymała do 5 stycznia. Łukasz wracał z rekolekcji dzień wcześniej. Po jego przyjeździe spotkaliśmy się i zdecydowaliśmy, że spróbujemy zostać parą. Następnego dnia, gdy wspólnie czytaliśmy pismo „Posłanie”, zobaczyliśmy w nim zdjęcie o. Pio. Łukasz przypomniał sobie wtedy, że na rekolekcjach przyszła mu dziwna myśl, by w wakacje pojechać do św. ojca Pio. Zamurowało mnie. Nic mu na ten temat nie mówiłam. potraktowałam to jako ewidentny znak z nieba i  potwierdzenie słuszności naszej decyzji. 
Od tego czasu staraliśmy się zorganizować wyjazd do Włoch. Koniecznie chcieliśmy jechać do San Giovanni Rotondo. Udało nam się pojechać w lipcu na wspaniałą pielgrzymkę do włoskich świętych, w tym do św. o. Pio. Czekaliśmy podekscytowani na to spotkanie. Myślałam, że coś się wtedy wydarzy szczególnego. Jednak gdy klęczałam przed trumną zakonnika, najzwyczajniej zasnęłam ze zmęczenia. Wróciliśmy do hotelu i okazało się, że  jego właścicielka - starsza kobieta, jest córką duchową św. o. Pio. Ojciec błogosławił jej małżeństwo i ochrzcił jej dzieci. Nosiłam się długo, by zadać jej jedno pytanie, ale nie miałam odwagi. Dopiero przed samym wyjazdem podeszłam do niej i zapytałam, co o. Pio poradził jej przed zawarciem małżeństwa. Odpowiedziała, że mówił, by dbać o jedność i odmawiać many, many, many rosaries (dużo, dużo, dużo różańców). Była to dla nas bardzo konkretna wskazówka. Na pielgrzymce zapragnęłam, by zostać żoną Łukasza, ale towarzyszył mi lęk. Gdy zapytałam się, co mam z tym zrobić i usłyszałam, że przecież dostałam wskazówkę – różaniec. Od tamtej pory dostrzegam, jak wielką moc ma ta modlitwa i dlatego toczy się o nią duża walka. 
    Podczas pielgrzymki pojechaliśmy również do Sanktuarium Matki Bożej Pompejańskiej. Miejsce to jest pełne pokoju i niezwykle piękne. Byliśmy bardzo poruszeni historią br. Różańca, czyli Bartolo Longo, który był okultystycznym kapłanem, ale dzięki modlitwie różańcowej został uwolniony z wielkich ciemności. Do Pompejów sprowadził wizerunek Maryi Różańcowej. Gdy obraz zaczął słynąć łaskami, Bartolo zbudował piękną świątynię. Nigdy nie myślałam, że spełnią się moje marzenia związane z szansą pielgrzymowania do tak pięknych, cudownych i świętych miejsc. Niewątpliwie pielgrzymka ta była dla nas czasem ogromnej łaski.
    Ślub planowaliśmy na grudzień. Epidemia sprawiła, że zastanawialiśmy się nad przełożeniem terminu. W końcu udało się ustalić go na 17 października, w miesiącu różańca świętego. Podczas ślubu zawierzyliśmy naszą rodzinę Niepokalanemu Sercu Maryi. 
Po ślubie na spotkaniu modlitewnym naszej wspólnoty poprosiliśmy o modlitwę za nas, a słowo, które wtedy otrzymaliśmy to Magnificat. Niewątpliwie Maryja jest obecna w naszym życiu, chociaż nie zawsze widoczna. Towarzyszy nam od najmłodszych lat, ale nie starczyłoby miejsca, by wszystko to opisać. Teraz pragniemy, by Maryja była obecna w naszym domu i w naszym małżeństwie. Nie ma większej Orędowniczki.
    Z czasem dowiedziałam się, że moja prababcia odmawiała bardzo dużo różańca. Sama nie miała łatwego życia: mąż alkoholik, córki też różnie ułożyły sobie życie i u wnucząt też nie było za dobrze. Można powiedzieć, że za jej życia owoców modlitwy nie było widać. Dopiero w moim pokoleniu miały miejsca nawrócenia i coś zaczęło się zmieniać właśnie dlatego, że jedna prababcia codziennie odmawiała różaniec. Zmarła 5 dni przed moimi narodzinami, także nigdy się nie poznałyśmy, ale myślę, że jej modlitwa mogła znacznie przyczynić się do mojego nawrócenia. 
    Dziękujemy Ci, Panie, że nie zostawiłeś nas samych, ale dajesz nam Maryję jako wspomożycielkę i przewodniczkę, jako Matkę, która chroni swoje dzieci, wyprowadza je z ciemności i prowadzi wprost do swojego Syna. Nie ma bezpieczniejszej drogi.
Małgorzata i Łukasz
Świadectwo opublikowane w Posłanie 2/21